RSS

Ogame: Prawie jak komiks [16]



"Małe jest piękne cz.5".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Nie zawsze można patrzeć na świat optymistycznie. Są tacy, którzy ignorują złe sytuacje i idą dalej, ale spróbujcie po prostu odlecieć lekkim myśliwcem, kiedy celuje w was setka dział laserowych, gotowych w każdej chwili do wypalenia. Tak się nie da. Czasem nawet najwięksi optymiści są zmuszeni do zaakceptowania faktu, że położenie w którym się znaleźli, jest beznadziejne. Że nic już nie da się zrobić...
Tym razem chyba już naprawdę po nas – mruknął niezadowolony Steve.

Ale czy oznacza to, że trzeba się od razu smucić i popadać w rozpacz? Czy trafienie w życiowy zaułek musi się równać porażce?

Kapitan Jack spojrzał na swojego towarzysza, uśmiechając się.
Steve – przemówił radośnie. – Ale pomyśl jak to spektakularnie będzie wyglądać, kiedy wszyscy w nas wystrzelą. I ile baterii na to zużyją!

Bo Jack tak właśnie nie myślał, nie uważał, że przegrał. Był optymistą, owszem, ale nawet on umiał z pewną dozą realizmu spojrzeć na świat, nawet kiedy życie mu tak dobitnie pokazywało, że to już koniec. Niczego jednak nie żałował. Przeżył swoje życie tak jak tego chciał. Mógł zwiedzać kosmos, widział tam rzeczy, które przeciętnemu mieszkańcowi planety nawet się nie śniły. Przytaknął głową... Nie żałował.
Taa – odparł Steve nieco raźniej. – Chociaż wolałby to oglądać z boku.

Doszedł ich pisk ładujących energię dział.
Dzięki Jack. To był zaszczyt z tobą latać – dodał szybko towarzysz, też się uśmiechając.

Kapitan nie odpowiedział. Nie było takiej potrzeby. Chwycił za swój termos i łyknął z niego. Ten ostatni raz...

Nagle zastygł w bezruchu. Rozszerzyły mu się źrenice, żyły wydęły na skroniach. Puszka wysunęła się bezwładnie z ręki pilota, wylewając zawartość na jego spodnie. Steve zastygł w przerażeniu. To była... Herbata!
Tak mnie w konia robić!? – ryknął kapitan.

Pchnął z furią ster, lasery wrogów wystrzeliły. Uniknęli! Kilka krążowników eksplodowało z hukiem, podziurawione przez własnych towarzyszy. Lekki myśliwiec odpalił do przodu, Jack jednym ruchem przeciągnął dłoń po panelu sterowania, wyłączając wszystkie wspomagacze. Wroga flota już szykowała się na kolejną salwę. Jack dobił do najbliższego krążownika, wystrzelił laserami prosto w jego silnik. Powłoki odbiły jednak cios.

Przeklął paskudnie, poderwał nagle statek! Dziesiątki pocisków przeleciało im pod poszyciem, trafiając prosto w nieszczęsnego krążownika. Kolejna eksplozja. Odbił nagle w prawo. Kilka przeciwników przełączyło się na szybkie działa. Strumienie czerwonego światła zaczęły śmigać tuż obok nich. Jack jednak wszystkie unikał! Był wściekły, jego oczy płonęły czystą furią.

Steve schował się pod fotelem, był przerażony. Zasłonił głowę rękami i jęczał coś w majakach.
Herbatę zamiast mojej świętej kawy! – ryknął znowu kapitan.

Obleciał jakiś okręt wojenny wokół, znalazł się na jego tyłach. Walnął z pięści w jeden z guzików, klapa kokpitu otworzyła się z sykiem na kilka sekund.
W tyłek se to wsadź! – krzyknął i cisnął termosem prosto w wspomagającą turbinę ogromnego statku.

Lekki myśliwiec odleciał, akurat usuwając się z drogi kolejnej salwie. Obrażenia, które otrzymał wrogi okręt wojenny nie były jednak nawet w połowie tak niszczycielskie (przez jego potężne powłoki), jak metalowa puszka, która zrobiła sieczkę z wirników w silniku wroga. Nastąpiło kilka eksplozji w jego okolicach, pojawiły się kłęby czarnego dymu. Pojazd zaczął tracić nośność i z wolna zaczął opadać ku ziemi. Rozpędzał się coraz szybciej, aż w końcu z hukiem spadł z wysokości pół kilometra, nie przypadkowo, na ogromny hangar stoczni, gdzie pracował inżynier Tomasz Młotek.
Tak! Żryj to! – krzyknął Jack, widząc jak perfekcyjnie trafił wrogim okrętem do celu.

Zatrzymał się na moment, patrząc wściekle na wrogą armię.
Teraz wasza kolej! – wrzasnął i ruszył do ataku.

Strzelał, unikał, markował, prowokował ognień przyjacielski! Był demonem, człowiek nie mógł mieć tak szybkich reakcji! Wróg jeden za drugim spadał bezsilnie ku ziemi, zdobiąc niebo smugą czarnego dymu. Przeciwnik próbował wszystkiego! Szybkich dział, ataków z broni jonowej, nawet gwiazda śmierci raz wystrzeliła! Nic nie działało, a w przypadku tego ostatniego, nawet zaszkodziło, kiedy kilkanaście okrętów wojennych zostało po prostu przeciętych na pół. Lekki myśliwiec był zbyt mały, a wrogiej wloty, skupiającej się wokół niego, za dużo.

Oczywiście w berserku Jack nie zauważył, że już minęło dziewięć minut. Przyjacielskie wsparcie czekało spokojnie na orbicie, obserwując walkę na radarach. Trochę nie wiedzieli, czy powinni się w ogóle wtrącać, więc postanowili po prostu podryfować w kosmosie, żeby postrzelać do wroga, kiedy będzie się on wycofywać. A nie trwało to długo. Agresorowi zaczęło kończyć się paliwo oraz energia i flota zmuszona została do ucieczki w przestrzeń kosmiczną. Tam już tylko kilku nieszczęśników padło ofiarom oczekującego wsparcia.

Jack strzelał jeszcze trochę na oślep, kiedy dostrzegł nagle, że został sam, gdzieś na wysokości dwóch kilometrów. Zamrugał oczami, rozglądnął się.
Och. Chyba się troszkę zdenerwowałem – powiedział, jakby zaskoczony.

Troszkę? – pomyślał Steve, który ciągle leżał skulony na ziemi. Trząsł się, cały przerażony.
Jesteś psychopatą! – krzyknął.
Nieee – odparł, szczerząc się do niego. – Po prostu nie lubię herbaty.


< poprzedni                                                                                          następny >

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz