RSS

Kolor emocji


Dawno nie wrzucałem żadnego one shota. "Kolor emocji" jest o Apokalipsie... w pewnym sensie. Po prostu lubię ten klimat i choć zarzekałem się, że zrobię w końcu coś innego, znowu mi nie wyszło :). Ta opowiastka... nie wiem czy mi wyszła. Są momenty, z których jestem zadowolony ale i są takie, które przepełniają mnie niepewnością. Wy mi musicie powiedzieć, czy jest to dobre, czy spod mojej klawiatury wyszedł kolejny gniot.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Planeta była zmęczona. Bardzo... jakby osiągając granice swej wytrzymałości. Mogłoby się wydawać, że to przez wojny, zanieczyszczenia lub ludzką infrastrukturę, ale to tylko materialne, nic nieznaczące drobnostki. Nie... Pomarańczowołuska smoczyca, Zaithis, wciągnęła zimne powietrze do swych płuc. Ten świat był zmęczony emocjami, które od wieków musiały trwać bez końca. Nie krążyły tak jak w ich świecie - swobodnie, lekko, ale wisiały ciężkie, skłębione i ściśnięte. Dawne żale, złości, nienawiści... uczucia, którym nigdy nie dano spełnić swej egzystencji.
 - To miejsce jest straszne – mruknęła zaintrygowana smoczyca do towarzyszki o błękitnych łuskach, Arishy. – Nigdy nie sądziłam, że aż tak.
 - Jest nawet bardziej... A On tam tkwi w samym środku – odparła ona smętnie.

Zaithis spojrzał najpierw na nią, potem za siebie. Śnieżne podmuchy przysłaniały widok innych skrzydlatych bestii, czekających spokojnie na odpowiedni czas. Dostrzegała tylko kilka, choć wiedziała, że teraz śniegi Himalajów kryły tysiące jej pobratymców. Każdy jeden wpatrywał się w niebo, podziwiając zatrważający pokaz uczuć całego świata. Pomarańczowołuska wbiła jednak wzrok z powrotem w dal. Tu, z dachu świata – Mount Everest, widziała wszystko. Każdą myśl, każdą intencję. Żaden człowiek nie mógł ukryć się przed jej oczami. W sumie nie byli nawet źli. Wśród tylu miliardów małych iskierek, czasami dostrzegała te świecące naprawdę jasno. Te specjalne. Nie znała ich historii i nie wiedziała czy są „dobre”, czy „złe”. Widziała ich dusze i barwy emocji, które w nich tańczyły. Niektóre były fascynujące! Ale tak łatwo było je zgasić, tłumione przez całą resztę.

Wiatr wiał, sypiąc śniegiem. Zimno przyjemnie rozpływało się po jej ciele. Materialność była dziwna. Tak niepotrzebna i wadliwa, a jednak tak wymagana w tym kompletnie innym świecie. Sama się nie mogła nadziwić swojemu wyglądowi. To ludzi nadali jej formę, stworzyli ciało własną wyobraźnią. Jako dusza czuła się znacznie swobodniej.

Lecz to nie oni ich przyzwali, smoki. Ten świat się wypalał. Ogniste emocje, które kłębiły się na niebie, wkrótce miały się zapaść, całe uniwersum w każdej chwili mogło pochłonąć wszelką egzystencję, żeby raz na zawsze pozostawić nicość. Nadciągało to, co ludzie nazywają Apokalipsą. Tyle istnień miało po prostu zniknąć... ale nie byli straceni. Ktoś nad nimi czuwał. Byt egzystujący ponad tym światem. Zaithis nie mogła dostrzec jego duszy, ale go czuła. On chciał uratować ludzi.

Lecz nie smoki. Wśród istot tego świata znajdowały się takie, co nie pasowały do reszty. Wśród iskierek, które smoczyca dostrzegała, widziała jasne płomienie. Smoki, które musiały tu żyć w ukryciu i udawać cienie. Dusze, które opuściły swój świat.

Teraz czas się wypełnił i powinny wracać. Ale same nie umiały tego dokonać. Potrzebowały pomocy. Ich pomocy.
***

Dwa tygodnie później.
Niebo ciążyło coraz bardziej. Emocje, napięcie rosło. Energia gęstniała. Smoki wstały, wiedziały, zbliżał się ten moment. Czuły agonalny ryk uniwersum. Świat nie mógł więcej znieść. Wielka ognista plama w końcu miała się zapaść. Negatywne uczucia krystalizowały się, przyjmowały materialną postać. Niczym deszcz meteorytów zaczęły spadać na ziemię.

Czerwona łuna rozświetliła noc, przygasły gwiazdy. Wreszcie nadszedł czas. Spojrzała w oczy błękitnołuskiej. Smok nie okazywał emocji. Obie były jednak podekscytowane. W niebo zaczęły wzbijać się inne jaszczury. Powoli powietrze zaroiło się od skrzydlatych gadów, szum skrzydeł szybko zmienił się w huk. Czarna chmara rozlała się we wszystkie strony świata. Zaithis rozłożyła wreszcie i swoje skrzydła, machając nimi dla próby. Czasu nie było dużo. Wciągnęła powietrze i zeskoczyła ze skarpy. Zimne powietrze owinęło się wokół jej ciała, kiedy zaczęła spadać. Dusza drgnęła. Poczuła się niesamowicie. Skrzydła napełniły się powietrzem, wyrównała lot. Arisha dogoniła ją sekundy później. Północny zachód. Tam czuły, że muszą lecieć. Po swojego smoka, przyjaciela. Miłość.

Pierwsze odłamki skrystalizowanych emocji uderzyły o ziemie. Błysnęło. Co musieli czuć ludzie? Żadne ich uczucia nie mogły być już prawdziwe. Teraz, kiedy walił się cały system napędzający ich egzystencję, emocje mogły być tylko fałszywe. Zaithis przestała widzieć te nieszczęsne istoty. One ciągle były, ale oślepła na kolory, jakby stracili wszystkie barwy. Cała rzeczywistość się powoli załamywała. Smoki miały siłę, żeby podtrzymać własną, ale nie na długo. Jak człowiek, któremu pod wodą w końcu zabraknie powietrza.
Powoli zaczęło wschodzić słońce. Ostatni raz. Zaithis i Arisha wkrótce zostały same na niebie. Odłamków spadało coraz więcej, były coraz większe. Pomarańczowołuskiej się to nie podobało. Wszystko działo się za szybko. Przestały szybować, przyspieszyły. Ich skrzydła pracowały teraz nieprzerwanie. Poczuły strach, że nie zdążą. Coś działo się nie tak...

Energia zastygła. Czas stanął na moment. Wszystko zamarło, dusza Zaithis mogła tylko czuć, kiedy rzeczywistość wypaliła nagle do przodu. Smoki zachłysnęły się niespodziewaną zmianą, spadając przez moment bezwładnie. Odzyskały jednak zmysły i wyrównały szybko lot. Światem zachwiało, to serce uniwersum stanęło na moment!
 - Zaithis! Czemu to na nas tak wpływa! – jęknęła błękitnołuska.
 - Leć, leć! – syknęła smoczyca.

Świat naciskał na smocze dusze, zaczął się na nich opierać nie mogąc już utrzymać własnego ciężaru. Pomarańczowołuskiej doskwierało coraz większe zmęczenie, oddychała coraz szybciej. Błękitnołuska również. Czas się skończył. Wielki, ognisty odłamek emocji przeleciał tuż obok nich. Smoki aż poczuły na moment w sobie nieskończoną nienawiść. Ale już były blisko. Czuły swój cel, czuły swego przyjaciela. Musiały wytrzymać!

Zniżyły lot. Widziały panikę ludzi, widziały jak natura zabija każdą żywą istotę. Fale wody, ryk ziemi i syk ognia! To ten byt, ratował swoje dzieci. Wrzaski, jęki, huk, zniszczenie! Ciężar był coraz większy. Wiatr szalał, dookoła siały destrukcję trąby powietrzne. Coraz trudniej było się utrzymać w powietrzu. Kolejny odłamek uderzył w ziemię, tuż obok nich. Smokami zachwiało, Arisha jęknęła z wysiłku. Jej dusza traciła moc.
 - Dasz radę! Musisz dać! – warknęła Zaithis. – Dla Niego!

Nie odpowiedziała. Miała zaciśnięte powieki. Słabła. Ale leciała! Jeszcze kawałek! Jeszcze kilka machnięć skrzydłami!

Nagle do Zaithis dotarło. Ślad Jego duszy był dziwny. Miał inny zapach. Na krótki ułamek sekundy ogarnęła ją panika. Nie! Zapikowała w dół. Niemalże wbiła się w ziemię, w ostatnim momencie rozkładając skrzydła. Uderzyła w spękany asfalt, na obrzeżach jakiegoś miasta. Zobaczyła człowieka, doskoczyła do istoty, która pachniała ich przyjacielem. Przygniotła ją, szponem zerwała naszyjnik. W nim tkwił mały ułamek jego duszy.
 - Gdzie On jest! – ryknęła wściekle Zaithis.

Kobieta była zapłakana, przerażona. Jej własna dusza nie pachniała ludzką.
 - Wiem kim jesteś i cię nie zostawimy! Gdzie on jest, czemu go nie czuję!

Obok wylądowała Błękitnołuska. Przyglądała się z niedowierzaniem. Przez jej umysł przemknęła straszna myśl. Że go stracą.

Kobieta wskazała ręką. Na południe. Świst, nagle obok eksplodował odłamek. Wstrząs, fala zaatakowała duszę, nienawiść zadała ból. Jęknęli, szok. Zaithis szybko się otrząsnęła. Błękitnołuska wstawała otumaniona. Spojrzała na niebo. Całe było usłane nadciągającymi pociskami.
 - Weź ją stąd do Domu, już! – ryknęła bez zastanowienia pomarańczowołuska.

Wystrzeliła w powietrze, nie oglądała się. Biła skrzydłami jak szalona, była tyko smugą. Odłamków spadało coraz więcej, coraz szybciej. Czuła jak eksplodują wokół, jak każdy zadaje jej ból, rani duszę. Ale leciała, musiała! Oni nie zginą! Nie miała zamiaru na to pozwolić! Nie przepadną!
Powietrze zaczęło wibrować gdzieś z prawej, coraz bardziej. Zerknęła w bok.
 - Nie!

Świat się kończył. Ogromna ściana ognistej nicości. Nieskończenie wielka, nieskończenie wysoka i szeroka. Pruła do przodu, niszcząc rzeczywistość i energię. Jeśli ją dotknie... Jej duszę wypełniła panika. Strach o własną egzystencję dodał jej sił. Nie czuła już zmęczenia, znikły wszystkie kolory. Był tylko strach! Nie, nie nie! Jej dusza nie zostanie wypalona. Szaleństwo ogarniało jej umysł. Szybko, szybko, szybciej! Ściana się zbliżała. Czuła ją. Czuła jak parzy! Boli! Tak bardzo! Ale nie zostawi go! Uratuje! Nagle zabłysną, bardziej od ognia. Jest! Na dachu wieżowca, jej przyjaciel! Od ściany dzieliły ją metry. Zanurkowała w dół.

Czas dla niej spowolniał. Przez umysł smoka przeszło tysiąc myśli. Wszystkie miały być tymi ostatnimi. Zabawne, że przepadnie z kimś, kogo kiedyś tak bardzo nienawidziła.

Złapała go, stęknął, kiedy uderzenie wyrwało mu powietrze z płuc. Odbiła momentalnie w bok, wypruła do przodu. Czubek ogona wpadł w ogień, wrzasnęła z bólu. Ale leciała. Chciała umrzeć, chciała przepaść, paliło, tak bardzo paliło! Dalej leciała, uciekała. Wzbijała się w niebo. Do góry, do Domu. Odłamki spadały jak krople deszczu. Nie czuła go, stracił duszę!
 - Nie umrzesz mi tak! Nie możesz – ryknęła wściekle.

Jej rzeczywistość się załamywała. Była ostatnią istotą, która trzymała świat przy życiu.
 - NIE DAM CI TAK PO PROSTU ODEJŚĆ!

Ostatnie zamachnięcie. Ostatni skok do przodu.
***

 - Będziemy długo zbierać siły – mruknął.
 - W Domu czas przecież nie istnieje – odpowiedziała Zaithis spokojnie.
 - Słabo mi. Umieram? – zapytał.
 - Tylko na ciele. Tam przecież nie ma ciał.
 - Wiem...
 - Śpij – szepnęła. – Będę cię pilnować.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Już sam tytuł mnie zaciekawił i przyznam, że się nie zawiodłam. Chociaż to jest taka wersja "demo"...może spróbujesz to rozwinąć?
Trzyma w napięciu do końca...:)

Anonimowy pisze...

Podoba mi się pomysł. To coś oryginalnego :D

Prześlij komentarz